Mój letni niezbędnik kosmetyczny

Cześć!

W związku z tym, że ostatni ulubieńcy pojawili się na blogu w styczniu (jak do tego doszło nie wiem...), chciałam zaserwować Wam ulubieńców ostatnich miesięcy (ulubieńcy półrocza ;p). Ale przyjrzałam się tym moim ulubieńcom i uznałam, że nie ma to sensu, ponieważ z kolorówki nie mam nic nowego godnego uwagi, natomiast pielęgnacja jest taka... typowo letnia. Dlatego dzisiejsi ulubieńcy bedą tak naprawdę moim letnim niezbędnikiem i pojawią się tutaj zarówno produkty nowe, które testuję od dwóch, trzech miesięcy, jak i tacy "starzy" ulubieńcy, weterani w boju można powiedzieć ;)

Rok temu pojawiły się dwa wpisy w których opowiadałam co nieco na temat moich alergii, które mocno dokuczają mi wiosną i latem. Jeśli ktoś jest zainteresowany- zapraszam TUTAJ i TUTAJ. Dzisiejszy wpis będzie w pewnym sensie kontynuacją, ponieważ kosmetyki jakie Wam przedstawię mają w głównej mierze ratować mnie właśnie w tym dość trudnym dla mnie i dla mojej skóry czasie.




I tak pierwszym, super niezbędnym kosmetykiem w mojej lodówce (tak tak, w lodówce. Ten produkt ZAWSZE trzymam w lodówce, wtedy działa najlepiej ;)) jest oczywiście żel aloesowy. Ja najbardziej lubię ten ze Skin79 lub Benton, ale inne też są w porządku, każdy napewno znajdzie coś dla siebie. Żel aloesowy jest moim ulubieńcem od lat, więc oczywiście, że zagościł już na moim blogu. O tutaj :)
Dla leniwych pokrótce wspomnę: żel aloesowy świetnie łagodzi podrażnienia różnego pochodzenia: po ukąszeniach owadów, różnego rodzaju wysypki (także te na skórze głowy), oparzenia słoneczne jak i te nie-słoneczne :) Dodatkowo taki wyjęty z lodówki wspaniale chłodzi w upały- ja bardzo często nakładam go zamiast maseczki na twarz (a nierzadko i na całą siebie ;))

Drugim niezbędnym produktem, a właściwie grupą produktów są hydrolaty. Najbardziej lubię różany, melisowy i lawendowy. Podobnie jak żel aloesowy są mistrzami w łagodzeniu podrażnień (oczywiście, że trzymam je w lodówce ;p). Taka chłodna mgiełka z rana świetnie pomaga się obudzić, a użyta w ciągu dnia chłodzi i odświeża.




Kolejny niezbędny punkt to dwa nowe cudeńka w mojej "kosmetyczce". A jak cudeńka, to wiadomo, że Pani Czarszka musiała maczać w tym palce ;) Pisałam już niejednokrotnie, że jestem bezapelacyjnie zachwycona regulującym balsamem myjącym (pisałam o nim TUTAJTUTAJ i TUTAJ). Niedawno pojawiła się nowość w balsamowej rodzinie Czarszki, a mianowicie balsam odżywczy (on naprawdę jest odżywczy. Super odżywczy). Zawiera masło Shea, olej z pestek winogron, masło mango, olej awokado, olej z oliwek, olej z nasion dzikiej roży, olej z nasion truskawki, olej z pestek moreli, lawendowy olejek eteryczny oraz różany olejek eteryczny. Muszę przyznać, że robi wrażenie.
Używam go na dwa sposoby:

1. Zgodnie z przeznaczeniem :) Czyli jako balsam do demakijażu. Jest nieco cięższy niż ten regulujący, ale właśnie o to w nim chodzi ;) Po prostu jest go nieco trudniej zmyć (przynajmniej z mojej, przetłuszczającej się skóry), ale teraz zupełnie mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie :)

2. Jako maść na otarcia od wycierania wiecznie zasmarkanego nosa :)

Gorąco polecam, serio :)

* zaznaczam tutaj, że moja cera nie jest jakaś super wrażliwa. Ona po prostu latem robi się z tłustej mieszana w kierunku suchej. Jeśli miałabym jakieś super alergie to sięgnęłabym po wersję ultradelikatną balsamu (jasne, że próbowałam ;p). Takie małe sprostowanie, żeby ktoś nie pomyślał, że mi słonko za mocno przygrzało i na jakąś super alergiczną skórę pakuję tyle składników- nie nie, w takich ekstremalnych przypadkach polecam minimalizm ;)

< ...czy ja naprawdę jak piszę o tych balsamach to muszę się zawsze tak rozpisywać...>

Drugi produkt, który niedawno wyszedł spod dłoni Czarszki to maska łagodząca. Jeśli chodzi o skład, to zawiera: puder owsiany (w sensie, że zmielony owies ;)), puder ryżowy, puder lniany, mocznik, ekstrakt z nagietka, ekstrakt z zielonej herbaty, kwas hialuronowy oraz lawendowy olejek eteryczny.

Maska jest w postaci proszku i należy ją zmieszać ze zwykłą wodą do uzyskania takiej średnio gęstej konsystencji. Niektórym może przeszkadzać fakt, że ta maska tak jakby się zbryla. Wiadomo, jak zmielony owies rozmoknie, to rzeczywiście to wszystko zaczyna się lekko kleić i zbierać w grudki, dlatego polecam nie mieszać tego proszku z wodą w miseczce, tylko na dłoniach. Już mówię jak ja to robię:

1. Wysypuję na dłoń odrobinę proszku

2. Dodaję odrobinę wody. Naprawdę niedużo.

3. Rozcieram w dłoniach i od razu nakładam na twarz okrężnymi ruchami, tak jakbym po prostu chciała ją tym umyć.

I tak jak mówiłam- albo po prostu masuję skórę przez chwilę i zmywam (przy okazji mam super delikatny peeling), albo zostawiam na około 10 minut.

Dosyć już o Czarszce, bo książka z tego wyjdzie, przejdźmy do kolejnego kosmetyku :)




Łagodząca maska kremowa Janssen Cosmetics to kosmetyk, który poznałam już daaaawno temu, jeszcze za czasów mojej nauki na technika usług kosmetycznych. Jest to maska o gość gęstej, kremowej konsystencji, polecana do skóry alergicznej, przesuszonej, przy świądzie, pieczeniu oraz po zabiegach kosmetycznych i dermatologicznych, które mogą powodować nieprzyjemne reakcje skóry. Ta maska to jedyny ratunek, kiedy na mojej skórze pojawia się wysypka od słońca. A niestety czasem się zdarza.

Przedostatni letni ulubieniec i ostatni kosmetyk to krem z filtrem Mizon. A dokładniej esencja z filtrem. To najlżejszy filtr jaki udało mi się znaleźć i jedyny, który nie obciąża i nie podrażnia mojej już wystarczająco podrażnionej latem skóry.

I ostatni ulubieniec, który kosmetykiem nie jest, ale jest gadżetem kosmetycznym- to gąbka konjac. Jesienią i zimą podczas oczyszczania skóry używam zwykle szczoteczki sonicznej (również o niej pisałam- TUTAJ), ale latem jest ona dla mnie troszkę za ostra. Moja skóra nadal lubi lekkie, codzienne złuszczanie i gąbka konjac je zapewnia. Dobrze namoczona jest bardzo miękka i delikatna, świetnie wygładza i pomaga w delikatnym zmyciu wszystkich zanieczyszczeń. Jest również wersja gąbki do ciała i u mnie sprawdza się bardzo dobrze jak pogryzą mnie komary (a lubią mnie skubańce ;)). Po prostu, żeby nie drapać pazurami, robię sobie delikatny masaż taką gąbką, a później nakładam żel aloesowy :)

Ufff, to już tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że ktoś dotrwał do końca ;) Chętnie poczytam o Waszych letnich ulubieńcach, może znajdę dzięki Wam kolejną, letnią perełkę :)


Iktorn poleca: na ugryzienie komara przyłożyć kawałek surowego ziemniaka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Felicea Naturalny olejek regeneracyjny- recenzja z analizą składu

Łuszczyca- co zrobić jak nie wiadomo co robić ;)

IMLADRIS- Krakowski weekend z fantastyką 2018