Moje ubiegłoroczne TOP 5, czyli kosmetyki, które kupiłam po raz kolejny :)

Cześć!

Muszę przyznać, że mój kosmetykoholizm sprawia, iż rzadko kiedy ponownie wracam do raz przetestowanego już produktu. Nawet jeśli sprawdza się dobrze lub nawet bardzo dobrze, tak bardzo lubię testować nowinki, że tylko bardzo nieliczne, wyjątkowe egzemplarze lądują w mojej "kosmetyczce" po raz drugi, a trzeci i kolejny prawie wcale.
Dlatego, kiedy zastanawiałam się, jakie kosmetyki zasłużyły na wzmiankę w tym noworocznym podsumowaniu uznałam, że podstawowym kryterium będzie to, czy skusiłam się na ponowny zakup tego produktu czy też nie. A więc, do dzieła!





O płatkach peelingujących Whamisa Organic Seeds Peeling Finger Mitt Pore Care (uwielbiam tą niezwykle krótką, zwięzłą, zapadającą w pamięć nazwę ;p) pisałam w moim pierwszym wpisie na tym blogu prawie rok temu (LINK). Zużyłam całe opakowanie i jesienią postanowiłam kupić drugie. Jest to teraz jedna z moich ulubionych form złuszczania, ze względu na skuteczność (ale nie agresywność) oraz to, że jest to super szybka metoda peelingu. Wystarczy wyjąć płatek, przetrzeć nim twarz (można zaczekać 5 minut albo zmyć od razu, jak kto woli) i juz skóra jest lekko złuszczona i odświeżona, gotowa na kolejne kroki pielęgnacyjne. Naprawdę fajna sprawa, myślę, że jest spora szansa, że ten kosmetyk pojawi się u mnie po raz trzeci, a to naprawdę nie lada wyczyn ;)

* nie znalazłam linku do żadnego, polskiego, logicznego sklepu z tym produktem. Wcześniej Whamisa była na Skin79, ale teraz nie ma :(




Ulubieniec Roku numer dwa to jedyny makijażowy gagatek w dzisiejszym "rankingu". Jest to Lumene Matte foundation. Nadal sprawdza się u mnie najlepiej pod względem krycia i trwałości, a także całkiem nieźle prezentuje się na zdjęciach. Aktualnie dodaję do niego także 2-3 krople Invisible Illumination Serum tej samej marki, które nadaje temu podkładowi odrobiny lekkości i co ciekawe jeszcze bardziej przedłuża jego trwałość.




Kolejny kosmetyk o którym bardzo, ale to bardzo chcę wspomnieć, to maska Anwen do włosów wysokoporowatych. Wróciłam do niej po dość długiej przerwie (jakieś 8 miesięcy), podczas której przetestowałam GIGANTYCZNE ilości odżywek i masek do włosów. I wróciłam do Anwen z podkulonym ogonem, gdyż moje włosy po wszystkich tych testach (nie tylko odżywkowych ale też szamponowych) wyglądają jak siano. A raczej wyglądały, bo już po pierwszym użyciu tej maski widać różnicę. Moja szopa (i używam tego słowa z premedytacją. To nie były włosy. To była szopa) zaczęła wreszcie wyglądać jak nieco zdrowszy snopek ;) Włosy przestały się tak puszyć, łamać, plątać, odzyskały nawet coś na kształt blasku. Nie mówię, że przestanę testować nowe rzeczy do włosów (o nie, nie ma mowy ;)), ale napewno ta maska u mnie zostanie, tak na wszelki wypadek :)




Następny kosmetyk bez którego chyba już nie mogę się obejść (mogłabym, ale na razie nie chcę ;)), to kapsułki pod oczy Ava, o których pisałam w całkiem niedawnych ulubieńcach października. Kiedy zaczęłam używać tych kapsułek stwierdziłam, że owszem- działają, ale raczej nie kupię ich po raz drugi. Uznałam je za dodatkowy krok, który nie jest niezbędny. Jasne, skóra wokół oczu jest po tym serum super wygładzona, nawilżona, świetnie wygląda na niej korektor i cała reszta makijażowych rzeczy, ale jest to krok bonusowy- jak ktoś chce to okej, ale można bez tego żyć. Byłam pewna, że zużyję opakowanie i znajdę coś innego (jakiś super hiper mega krem pod oczy na przykład). Jestem jeszcze względnie młoda, więc nie potrzebuję niewiadomo jakich cudów pod oczami ;) A jednak kupiłam po raz drugi. Te kapsułki są naprawdę dobre. Serio.


I proszę Państwa, nadszedł czas na ABSOLUTNEGO MISTRZA mojej kosmetyczki :)


Taaaaaadam! ;)

Po raz pierwszy na mojej łazienkowej półeczce pojawił się w styczniu 2018 roku i od tamtej pory tej półeczki nie opuszcza (aktualnie jest w użyciu piąty słoiczek). Regulujący balsam myjący Czarszki jest najlepszym kosmetykiem do demakijażu i oczyszczania jaki miałam kiedykolwiek, a uwierzcie mi, że próbowałam już naprawdę wielu. Uwielbiam w tym balsamie wszystko: zapach, konsystencję, to jak zmywa makijaż (każdy, bez względu na to jak bardzo trwały i wodoodporny by był), uczucie oczyszczenia i świeżości jakie pozostawia na skórze. Moja skóra mocno się przetłuszcza, często pojawiają się na niej niezbyt przyjemne niespodzianki (coraz rzadziej na szczęście), poza tym mieszkam w Krakowie, więc smog na mojej skórze gości na codzień (bleh!). Jakbym tylko miała taką okazję, podziękowałabym Pani Czarszce osobiście W SZCZEGÓLNOŚCI za ten balsam, ale też za kilka innych, fajnych rzeczy jakie robi :P

Ale się słodko zrobiło ;p Niespecjalnie ;)





Muszę też wspomnieć o gadżecie, który nie pojawił się u mnie po raz drugi, ponieważ jest gadżetem i nadal świetnie działa, ale jak się zepsuje (bo kiedyś napewno się to stanie) to raczej napewno kupię nowy. Szczoteczka soniczna nie wychodzi z mojej łazienki i szybko nie wyjdzie ;)
Pisałam o niej więcej tutaj, zajrzyjcie :)

To by było na tyle, jak widać nie ma tego super dużo. Uwierzcie, że naprawdę ciężko znaleźć się w mojej kosmetyczce więcej niż raz :)

Trzymajcie się ciepło, no i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku :)


Iktorn poleca : Film na wieczór do pooglądania z chłopem*

*Jak ktoś lubi przekleństwa to link do 2 wersji jest w opisie

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Felicea Naturalny olejek regeneracyjny- recenzja z analizą składu

Łuszczyca- co zrobić jak nie wiadomo co robić ;)

Sposoby na trwały makijaż bez efektu "tynku", "tapety" i "ciastka"