Ulubieńcy stycznia :)

Korzystając z chwili nieco luźniejszego czasu, postanowiłam nałożyć sobie na twarz maseczkę (bo czemu nie) i opowiedzieć Wam co nieco o kilku kosmetykach, które dość mocno polubiłam i nieustannie maltretuję je przez ostatnie 4- 6 tygodni. Tak więc Panowie i Panie pojawi się (kolejna) ulubiona paleta cieni, zupełnie nowa (dla mnie) marka i kilka innych, ciekawych (tak myślę) rzeczy ;)


Zacznijmy może od pielęgnacji, bo jak wszystkim fankom i fanom makijażu wiadomo (a przynajmniej powinno być wiadomo) makijaż będzie wyglądał dobrze tylko na zadbanej i nawilżonej skórze.
Jako, że zima w pełni od kilku miesięcy namiętnie stosuję pielęgnację z kwasami, która zawsze świetnie się u mnie sprawdza. I w tym roku moim kwasowym ulubieńcem zimy mianuję Krem z kwasem migdałowym i polihydroksykwasami BANDI. Robi to wszystko, co produkt z kwasami powinien robić, czyli wspomaga usuwanie martwych komórek skóry, wygładza, rozjaśnia przebarwienia i blizny potrądzikowe oraz (co dla mnie jest dość istotne) lekko reguluje wydzielanie sebum. Ponad to jego działanie nie jest super mocne, dzięki czemu nie trzeba się obawiać, że podrażni skórę. Dodatkowo dobrze nawilża i wygładza skórę.
Zaskoczyły mnie w tym kremie dwie rzeczy. Po pierwsze konsystencja, która jest bardzo lekka (bardziej emulsja/mleczko niż krem) oraz zapach. Ten krem pachnie kwiaciarnią :) Serio. Dość mocno, ale nie nieprzyjemnie. Taki zapach jest dla mnie plusem, bo osobiście nie przepadam za typowym zapachem produktów z kwasami.


Po kwasach zawsze warto skórę mocniej nawilżyć i osłonić przed działaniem czynników zewnętrznych. I tutaj na scenę wkracza kolejny ulubieniec, zupełnie niedawno poznanej przeze mnie marki Korana. Jest to marka polska, wykorzystująca w swoich kosmetykach głównie produkty pochodzenia naturalnego. Bardzo zainteresowała mnie ich seria produktów z miodem oraz propolisem, więc napewno będę je sobie powoli testować, ale dzisiaj o produkcie z innej serii, a mianowicie z serii grecka oliwka :)
Serum do twarzy, szyi i dekoltu jest dla mnie obecnie najlepszym kremem na dzień i na noc. Tak tak, to nie jest serum, to jest krem. Dość lekki, ale jednak krem ;)
Dla osób ze skórą bardzo suchą i/lub odwodnioną, jako samodzielny krem będzie raczej za lekki (choć naprawdę bardzo dobrze nawilża i odżywia). Za to myślę, że osoby mające cerę normalną w kierunku tłustej, mieszaną lub przetłuszczającą się, będą z niego super zadowolone.
Jedynym małym minusem jak dla mnie jest opakowanie. Jest co prawda szklane i z pompką, ale przy takiej konsystencji chyba lepiej sprawdziłaby się tubka, którą można rozciąć i wydłubać resztki (co sumiennie czynię z najulubieńszymi kosmetykami) lub opakowanie próżniowe.
Zawiera olej z oliwek, wyciąg z liści oliwnych, olej winogronowy, ekstrakt z fig, wyciąg z drzewa Tara, kolagen, elastynę i wosk pszczeli (jeśli chcecie, żebym dodawała linki do takich rzeczy, dajcie znać w komentarzach). W kolejce do testów już czeka kilka innych produktów tej firmy, kilka już się testuje i jak na razie wygląda to bardzo dobrze ;)

Markę Lumene wiele osób zna, a jak ktoś nie zna to na moim blogu pozna ;) Lumene to marka fińska (a co uważniejsi "czytacze" wiedzą, iż jestem zdania że wszystko co fińskie jest dobre ;)) która to wykorzystuje w swoich składach to, co dobrego fińska natura dała ;)
Bazą oczyszczającej maski torfowej Lumene purity jest (uwaga, niespodzianka) torf! ;) Zawiera on makro i mikro elementy pozytywnie wpływające na skórę, a także absorbuje sebum, oczyszcza i ściąga pory. Ponad to już po pierwszym użyciu zauważyłam wygładzenie i rozjaśnienie skóry. Ta maska pomogła mi też dość szybko doprowadzić skórę do porządku po użyciu przypadkowego i jak się okazało nieodpowiedniego dla mnie podkładu, który spowodował wysyp drobnych grudek na twarzy. Jest też przyjemna w użyciu, bo ładnie, świeżo pachnie i łatwo się zmywa. No i nie powoduje wysuszenia, więc dla mniej tłustych cer niż moja również się nada.


Lumene pojawia się u mnie nie tylko w pielęgnacji, ale też w makijażu. O podkładzie matującym pisałam już kilka razy (tutaj i tutaj), a dzisiaj chcę pokazać Wam coś, co sprawia, że nie tylko ten podkład, ale też każdy inny, wygląda u mnie jeszcze lepiej. Chodzi o serum tonujące Invisible Illumination. Jest to lekko koloryzujące, wodniste serum rozświetlające, które można stosować zamiast podkładu (sprawdzi się u osób z ładną lecz suchą cerą, które chcą delikatnego wyrównania kolorytu i rozświetlenia), jako bazę pod podkład tradycyjny lub mineralny (testowałam, polecam!) lub jako domieszka do podkładu w płynie. I właśnie tak używam tego serum najczęściej, ponieważ po pierwsze, podkłady z nim dużo lepiej wyglądają na skórze (są lżejsze i bardziej naturalne, ale nie tracą na kryciu) , a po drugie dlatego, że nawet jedna-dwie krople powodują, że podkład lepiej się utrzymuje. No i nie wiem czy o tym kiedyś wspominałam, ale kosmetyki do makijażu z Lumene zawierają również składniki mające pielęgnować naszą skórę :)



I na koniec zostawiłam paletę cieni, którą ostatnio dość mocno męczę. O palecie Nabla Poison Garden jest w internecie już tyle, że nie chcę już tego powtarzać, mogę się tylko pod większością opinii podpisać. Cienie są dobrej jakości, jedwabiste, mocno napigmentowane, ładnie się blendujące, do tego piękne kolory :)
Jeśli chodzi o szczegóły "techniczne" palety, znajdziemy w niej 15 cieni, 9 matowych, 6 połyskujących (w tym jeden wręcz foliowy). Opakowanie jest lekkie, kartonowe, z lusterkiem. Jest tylko jeden drobny minus, mianowicie brak matowego, beżowego cienia. Najjaśniejszy kolor w tej palecie jest zbyt żółty, aby użyć go pod łukiem brwiowym, nadaje się jedynie do rozjaśniania pozostałych cieni. Ale wybaczam :)

Nie wiem czy mi się wydaje, czy rzeczywiście nieco się dziś rozpisałam, w każdym razie zmykam, bo pora zadbać o kontuzjowanego po lodowisku Iktorna oraz zmywać maseczkę z twarzy (tak się składa, że tą z Lumene ;))

Pa pa! :)

Iktorn dziś nic nie poleca, bo leży i kwiczy ;)





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Felicea Naturalny olejek regeneracyjny- recenzja z analizą składu

Łuszczyca- co zrobić jak nie wiadomo co robić ;)

IMLADRIS- Krakowski weekend z fantastyką 2018