Ulubieńcy sierpnia i września

Heloł ;)
Przychodzę dzisiaj do Was (tup, tup,tup) z kolejną porcją ulubieńców. Nie ma tego dużo, kosmetyków pielęgnacyjnych nie ma wcale, jako że nadal trwam w postanowieniu niekupowania niczego nowego, dopóki nie zużyje wcześniejszego :)




Pierwszym moim ulubieńcem jest produkt do paznokci i nie jest to lakier hybrydowy ;) Jakiś czas temu postanowiłam sobie zrobić przerwę od hybryd na czas nieokreślony. Co prawda podczas trzech lat nieustannego noszenia hybryd nic złego się z moimi paznokciami nie stało, ale uznałam, że po takim czasie warto by było dać im odpocząć i zregenerować płytkę. Obawiałam się, że moje paznokcie nie wytrzymają zbyt długo bez warstwy utwardzającej jaką dawały im hybrydy i połamią się przy pierwszej nadarzającej się okazji, ale o dziwo tak się nie stało.
Myślę, że dość duży wpływ na to miał zestaw do manicure japońskiego. Pasta i puder, które wcieramy w płytkę paznokcia mają za zadanie je odżywić i wzmocnić co dokładnie czynią. Używam go już od trzech miesięcy i widzę spore różnice:

  • Po pierwsze, paznokcie nie połamały się, a to naprawdę wyczyn, ponieważ już przed tym nim zaczęłam nosić hybrydy, moje paznokcie były potwornie miękkie i łamliwe.
  • Manicure japoński nadaje bardzo ładnego, naturalnego blasku, odżywia je i wzmacnia.
  • Nie jest to ani bardzo droga, ani specjalnie czasochłonna zabawa. Zestaw (pasta, puder, dwie polerki oraz pilniczki) kosztują niecałe 100 zł, a wystarcza na nie wiem ile, ale napewno bardzo długo. Ja wykonuję ten zabieg raz w tygodniu od trzech miesięcy, paznokciom nie załuję, a zużycie jest naprawdę bardzo, bardzo niewielkie.


Oprócz japońskiego zestawu w celu dodatkowego zabezpieczenia przed uszkodzeniami mechanicznymi używam też odżywki Czyste Piękno Rekonstruktor płytki paznokcia. Myślę, że jeszcze pociągnę tą kurację jakiś czas bo efekty są naprawdę bardzo satysfakcjonujące. Trochę zaczyna mi się tęsknić za pomalowanymi paznokciami, więc pewnie za jakiś czas wrócę do hybryd :)

Kolejny produkt to troszkę nieoczekiwany ulubieniec, ale zanim powiem co to takiego, to musicie poznać mój sekret. A mianowicie NIE NAWIDZĘ SIĘ ŚWIECIĆ. I to poważnie, nie znoszę,  a świecę się całe życie, z krótką przerwą podczas leczenia trądziku izotretynoiną 10 lat temu :) Mam bardzo mocno przetłuszczającą się cerę i nawet jak nałożę matującą bazę, matujący podkład (bardzo lubię ten z Lumene- pisałam o nim tutaj) i nałożę pół kilo super matującego pudru, to za 20 minut już zaczynam się świecić, a za kolejnych 20 nie mogę patrzeć w lustro i w ruch idą matujące bibułki. Nic na to nie poradzę, taka cera i nawet odpowiednia pielęgnacja nie jest w stanie mi tego wystarczająco wyregulować. Od kiedy udało mi się dobrać odpowiednią do typu cery pielęgnację zaczęło być lepiej, ale nadal wyświecanie się skóry po nałożeniu makijażu jest dla mnie dużym problemem.

Mimo to już dawno temu zrezygnowałam z używania takiej ilości mocno matujących kosmetyków i na codzień nakładam produkty nawilżające. Natomiast, w związku z tym że nienawidzę się świecić, absolutnie nie używam nic, co w nazwie miałoby "rozświetlające" lub "nadające blasku". A jak gdziekolwiek przeczytam, że coś nadaje "mokrego wykończenia" to od razu odkładam na półkę i zapominam o jego istnieniu ;) Z bardzo prostego powodu: wiem, że nawet po solidnym przypudrowaniu za pięć minut będę się świecić jak nie wiem co.
No dobrze, może po tym przydługim wstępie powiem, co to takiego? :p




Chodzi o Krem BB Dark Panda ze Skin79, o którym czytałam naprawdę dużo przed zakupem i w każdej opinii pojawiało się któreś ze wspomnianych wyżej określeń z miejsca dyskwalifikujących ten produkt. Po dość długim wahaniu zdecydowałam się na zakup (opinie w znakomitej większości bardzo pozytywne). Cena nie jest wygórowana (jak się nie sprawdzi to nie szkoda aż tak bardzo ;)), ponadto bardzo lubię BB Orange, a on też ma opinię kremu dającego rozświetlenie i mokre wykończenie (o dziwo u mnie sie sprawdził). Dark Panda jest kremem zdecydowanie bardziej gęstym i troszkę jaśniejszym niż Orange, którego używałam do tej pory, przez co będzie idealny na zimę, jako iż jestem bledziochem. Bardzo dobrze kryje, stapia się ze skórą i co ciekawe nie wyświeca się u mnie tak szybko jak inne podkłady. Jest to też produkt bardzo wydajny, odrobina wystarcza do pokrycia całej twarzy. Prodcent na temat tego kremu pisze:

"Dark Panda to lekki krem w kolorze jasnego beżu, który z łatwością dopasowuje się do większości karnacji. Zawiera wyciąg z bambusa, bogate źródło  flawonoidów, składników mineralnych i witamin, sprzyja tworzeniu się włókien elastycznych w tkance łącznej, wpływa również na fibroblasty, stymulując je do produkcji kolagenu. Witamina B3 zwiększa nawilżenie i elastyczność skóry, wspomaga walkę z przebarwieniami, sprzyja gojeniu i regeneracji skóry. "

Z mojej strony zauważam bardzo pozytywny wpływ tego kosmetyku na stan skóry (jasne, nie jest to "niewiadomoco") ale jest zauważalne nawilżenie, wygładzenie, rozjaśnienie skóry oraz jej odżywienie. Mokry, rozświetlający efekt również jest, ale znika po przypudrowaniu. Wykończenie pozostaje naturalne, nie ma nadmiernej pudrowości (a nie żałuję sobie pudru ;)) Oprócz tego nie zauważyłam, żeby ten produkt powodował powstawanie niedoskonałości i tym podobnych niespodzianek.
Podsumowując, nie spodziewałam się takiego efektu, myślę, że kupię ten krem po raz kolejny, szczególnie, że zawiera filtr 50+ co dla mnie zawsze, bez względu na porę roku jest plusem. 



Odcienie Light i Dark

Wspominałam dawno temu (tutaj) o tym, że odkrycie pomad pozwoliło mi w końcu zrobić "coś" z moimi mocno upośledzonymi brwiami.  Odkryłam takie, które pozwalają mi na nieco bardziej "elastyczny" efekt :) Mówię tutaj o pomadach firmy Affect, które w porównaniu z innymi których używałam mają dużo rzadszą konsystencję, przez co dużo prościej i przyjemniej się je nakłada (nie "ciągną"tak skóry i włosków). Bardzo łatwo jest uzyskać naturalne jak i bardziej wyrysowane brwi oraz dużo prościej dorysowuje się pojedyncze włoski. Posiadam dwa kolory, oba są powiedzmy neutralnie chłodne (nie za chłodne, nie za ciepłe, takie w sam raz). Bardzo jestem ciekawa jak będą się zachowywać po dłuższym czasie (mam je niecałe dwa miesiące). Inne pomady które miałam po około 4 miesiącach wysychały na tyle, że nie dało się ich używać, a dodawanie duraline do czegokolwiek niespecjalnie się u mnie sprawdza. 




Na temat ostatniego ulubieńca nie będę się specjalnie rozwodzić (poszalałam przy pozostałych ;)) powiem tylko, że chodzi o paletę I♡Revolution Lemon Drizzle. Zrobiłam recenzje czekoladowych palet  i ta konkretna spodobała mi się najbardziej, napewno nadal będę jej namiętnie używać, nawet pomimo mało jesiennych kolorów (Lemon Slice i Citrus kocham miłością prawdziwą i nawet jeśli chcę zrobić tą paletą coś bardziej jesiennego, to się po prostu nie da ;))

To moi wszyscy ulubieńcy ostanich dwóch miesięcy, przesyłam więc gorące buziaki (bo zimno i mokro) i zostawiam Was z Iktornem ;)

Iktorn radzi: zrób se sfeter jak Ci zimno  (z naciskiem na F ;))








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Felicea Naturalny olejek regeneracyjny- recenzja z analizą składu

Łuszczyca- co zrobić jak nie wiadomo co robić ;)

Sposoby na trwały makijaż bez efektu "tynku", "tapety" i "ciastka"