Ulubieńcy czerwca i lipca

Przez ostatnie dwa miesiące z wielkim bólem i kosmicznym samozaparciem unikałam drogerii jak ognia. A nie jest to łatwe (nie bez powodu ten blog nazywa się właśnie tak, jak się nazywa ;)) Unikam szczególnie wprowadzania nowości pielęgnacyjnych, dlatego, że testuję pewien urodowy gadżet, a test ma być rzetelny i bez przekłamań spowodowanych wprowadzeniem do pielęgnacji jakiegoś cudownego specyfiku :) W związku z tym ulubieńców jest malutko i nawet jeden niekosmetyczny :)


Czerwona glinka Your Natural Side

W ostatnich latach zrezygnowałam z masek glinkowych, zarówno takich gotowych jak i tych w proszku do rozrabiania. Nie lubiłam jak ściągają skórę, źle się zmywają brudząc wszystko dookoła i nie przynoszą (przynajmniej u mnie) żadnych spektakularnych efektów. Robiąc sobie ostatnio zakupy w drogerii coś mnie podkusiło i stwierdziłam, że jednak mam ochotę pobawić się w babranie w glince :) A jak się babrać to się babrać, więc do czerwonej glinki z Your natural side dodałam jeszcze spiruliny, oleju z pestek winogron, aktywatora do masek sypkich z Nacomi oraz hydrolatu z drzewa herbacianego i wyszła mi z tego najlepsza maska jakiej kiedykolwiek używałam :) Nakładam ją cienką warstwą, nie kruszy się, nie zasycha na nieprzyjemną skorupę, dobrze odżywia, odświeża i oczyszcza skórę, a także wspomaga gojenie zmian potrądzikowych, a trochę takich mam.




Drugim ulubieńcem są maski, które już kiedyś testowałam i uznałam je za takie "w porządku, ale nic specjalnego" i przez bardzo długi czas nawet nie zerkałam w ich kierunku :) Mowa tutaj o hydrożelowych maskach Golden Snail Skin79 (zarówno o tej złotej jak i czerwonej z żeń-szeniem). Postanowiłam dać im drugą szansę, bo bardzo polubiłam się z maskami hydrożelowymi z Whamisa, a od jakiegoś czasu nie mogę ich dorwać. I muszę przyznać, że chyba jednak zostanę przy ślimakach. Nie wiem, czy od czasu kiedy używałam ich po raz pierwszy to w nich się coś zmieniło, czy raczej w mojej skórze, ale bardzo odpowiada mi efekt jaki dają. Esencja bardzo mocno nawilża, wygładza, ale też nie lepi się i dobrze wchłania. Maska dobrze przylega, nie zsuwa się, nie sprawia problemów przy zakładaniu i jest w rozmiarze idealnym dla mojej facjaty :p




I ostatnim ulubieńcem, tym razem kompletnie niekosmetycznym, są herbaty ;) Herbaty z Five o'clock znam i uwielbiam już od bardzo, bardzo dawna. Moja herbaciana kolekcja powiększyła się ostatnio (nad czym Iktorn bardzo ubolewa, ponieważ wypadają mu z szafki na głowę) o dwie, letnie herbaty, które można pić zarówno na ciepło jak i na zimno. Lemoniada iced tea i Mango mango są herbatami idealnymi na lato. Mango mango to biała herbata ze słonecznikiem i (jak się łatwo domyślić) z mango, sprawdza się też w wersji na ciepło, natomiast lemoniada to herbata zielona, pachnąca mocno trawą cytrynową i jabłkiem, którą najczęściej zalewam zimną wodą i wstawiam na całą noc do lodówki. Na upały najlepsza, kilka kostek lodu, listki mięty (moja znowu zdechła, nie wiem co robię nie tak...) i życie podczas upałów staje się łatwiejsze (o ile to wogóle możliwe...)

Iktorn radzi: Kup se wiatrak....


Ps. Za linki oczywiście odpowiada Iktorn, polecam ;)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Felicea Naturalny olejek regeneracyjny- recenzja z analizą składu

Łuszczyca- co zrobić jak nie wiadomo co robić ;)

IMLADRIS- Krakowski weekend z fantastyką 2018